Alpy - Monte Spalavera 1534 m.n.p.m.
Ostatni dzień naszego włoskiego wypadu postanowił wejść na scenę z
przytupem. Zamiast leniwego cappucio nad brzegiem jeziora wybieramy górskie
panoramy, szczyty i trekking, który miał być dłuższy niż ten z
dnia pierwszego (ale równie przyjemny). No i był! Natura potrafi być łaskawa.
Pogoda tego dnia robiła za idealnego hosta: zero wiatru, zero chmur,
temperatura grubo powyżej 15 stopni, a całość doprawiona
jesiennymi kolorami. Listopad w Polsce? Deszcze, wichura, suszarka do liści?
Tu? Pocztówka z raju. Parking znajdował się dosłownie rzut beretem od miejsca,
gdzie dwa dni wcześniej zjechaliśmy zipline’em – więc kierowca i
autko znali już każdy z tysiąca zakrętów, które spotyka się na
tych włoskich serpentynach. Silnik jęknął parę razy, ale generalnie zachowywał
się dzielnie, jakby mówił: „Ech, znowu to samo, dam radę”. Na parkingu stał
tylko jeden samotny samochód – znak, że nie będzie tłumów i przepychanek o widoki. Ruszamy
więc śmiało na podbój Monte Spalavera (1534 m n.p.m.).
.jpg)
.jpg)
.jpg)
.jpg)
.jpg)
.jpg)
.jpg)
.jpg)
.jpg)
.jpg)